Korespondencja zaoczna z Rosji

piątek, 25 maja 2018

Russian Horror Story

Najgłośniejszym wydarzeniem ostatniego tygodnia był niewątpliwie uroczysty ślub w brytyjskiej rodzinie królewskiej. Nieco mniejszym echem odbiła się w mediach informacja o tym, że Książę Harry i jego Małżonka zamieszkają w pałacu, w którym ponoć straszy. A dodatkowo otrzymają również posiadłość, która także uważana jest za nawiedzoną. Złośliwi twierdzili, że to swego rodzaju zemsta w białych rękawiczkach ze strony Królowej, która ma nie przepadać za amerykańską wybranką serca swojego wnuka.

Zostawmy jednak na boku dworskie intrygi w królestwie brytyjskim. Cała ta sprawa z nawiedzoną posiadłością książęcych nowożeńców zmusiła mnie do zastanowienia się, czy również w Rosji można liczyć na tego typu straszne historie. Na piłkarskie Mistrzostwa Świata przyjadą przecież tysiące kibiców z całego świata. Będą nocować w różnych miejscach, hotelach, ale i starych kamienicach, prywatnych domach, położonych na uboczu motelach... Może w którymś z nich również "straszy"? Może o północy można zaobserwować niewytłumaczalne manifestacje sił nie z tej ziemi? Czasem coś świśnie, czasem coś gwiźnie, coś się pojawi w samej bieliźnie...?

Długo myślałem, gdzie w Rosji rozpocząć poszukiwania nadprzyrodzonych fenomenów. Wreszcie, skierowałem swe kroki do Ministerstwa do Spraw Nadzwyczajnych. Ponury gmach przy moskiewskim Prospekcie Łomonosowa przywitał mnie mosiężną bramą zamkniętą na zamek marki YETI. Aha! - pomyślałem - jestem we właściwym miejscu. Skoro wiedzą tu coś o tajemniczych Człowiekach Śniegu, to o duchach i zjawach tym bardziej.

Na widok legitymacji dziennikarskiej wyszedł do mnie sam rzecznik prasowy ministerstwa, poprosił o pytania na piśmie, po czym zniknął na pół godziny, by wreszcie powrócić z kartką papieru zapisaną w nie więcej niż połowie. Tekst głosił: "Strasznie nam przykro, ale nie jesteśmy - jako Ministerstwo do Spraw Nadzwyczajnych - kompetentni do udzielania informacji na temat bytów i zjawisk nadprzyrodzonych. Nie posiadamy wiedzy, aby takie zjawiska manifestowały się na terenie naszego państwa. Pragniemy również podkreślić, że Rosja jest krajem, w którym dominuje światopogląd materialistyczny, zgodnie z którym duchy i im podobne fenomeny są wymysłem ludzkiej wyobraźni. Toteż drążenie tego tematu może skończyć się przerażającym nieporozumieniem i okropnymi konsekwencjami w jego wyniku." 

Mimo groźby niezbyt zręcznie zakamuflowanej w ostatnim zdaniu ministerialnej notki, nie porzuciłem tematu. W międzyczasie wpadł mi bowiem do głowy nowy pomysł. Kreml! Liczący sobie kilkaset lat olbrzymi kompleks zamkowo-pałacowo-sakralny. Kazamaty, lochy, komnaty, wielkie sale balowe, grube mury, wieże, krużganki i niekończące się korytarze. Gdzie ma straszyć, jeśli nie właśnie tam! Czym prędzej udałem się więc na Kreml, gdzie w niedługim czasie udało mi się załatwić spotkanie z dyplomowaną panią przewodnik - Ludmiłą Bedekerową.
- Od jak dawna oprowadza pani turystów po Kremlu? - zapytałem na początku
- Ho ho ho...! - odpowiedziała Bedekerowa - A może i dłużej...
- W takim razie na pewno pani będzie wiedziała, czy coś ten pałac nawiedza?
- A jakże! Pewnie, że nawiedza - przyznała ochoczo - Czasem nawiedza nas kontrola z Ministerstwa Kultury, czasem z Ministerstwa Finansów, a bywa że i z samej Kancelarii Prezydenta.
- Nie, nie, nie o takie nawiedzanie mi chodzi! - przerwałem jej
- Aaa, to batiuszka z Soboru Zwiastowania, albo i z Cerkwi Wasyla Błogosławionego też nawiedzi nieraz.
- Nie... Mi chodzi o innego rodzaju odwiedziny - próbowałem dalej - Byty eteryczne... Duchy...
- Ja nie rozumijem...
- No duchy... jak to jest po rosyjsku...? - kombinowałem - Duch... Spirit...
- Aaa, spiryt! - oczy przewodniczki rozbłysnęły zrozumieniem - Jak spiryt to nie do tej osoby pan przyszedł. Spiryt sprzedaje Iwan, na dole w komnacie kata. Trzeba zejść od bramy głównej po schodach w dół, potem skręcić w lewo przy szubienicy i w prawo przy pręgierzu. Jak pan minie studnię samobójców i cmentarz wisielców, to już pan zobaczy wejście do lochów, gdzie jest komnata kata. I niech pan pamięta, że płaci się tylko kryptowalutą.
- Nie taki spiryt miałem na myśli - poprawiłem się - Duch, spirit, ghost... A zresztą... To może na przykład zombie?
- A co to jest?!
- Zombie to jest... no... martwy człowiek, który nie jest zakopany w ziemi, tylko...
- A, tak! - rozpromieniła się - To trzeba z drugiej strony podejść, od Placu Czerwonego. Tam jest taki duży budynek, ma napisane "Mauzoleum" i tam, w środku leży ten co o nim pan mówi.

W tym momencie uznałem, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Zwłaszcza, że wpadł mi do głowy kolejny pomysł. Zrozumiałem bowiem, że nikt oficjalnie nie przyzna, że jakiekolwiek nadprzyrodzone zjawiska występują w Rosji na kilka tygodni przed "Mundialem". Nieważne czy zapytam kogoś z administracji rządowej, czy z instytucji kultury lub nauki, gdyż wszystkie i tak są kontrolowane przez państwo. Musiałem poszukać głębiej. Odpaliłem Deep Łeb, natychmiast zalogowałem się na mroczną wersję Facebooka, czyli Book Of Shadows, i wpisałem pytanie, z którym od rana tułałem się po rosyjskiej stolicy. Już po kilku minutach dostałem pierwszą odpowiedź. Użytkowniczka o nicku "Wiedźma Blerowa" przysłała mi logo moskiewskiego ZOO i tekst: "Podążaj za bielym krolikiem". Złapałem więc taksówkę rosyjsko-pakistańskiej korporacji "Ali Ekspres" i poprosiłem o kurs do ZOO. Tam udałem się w kierunku klatek z zającami i królikami. Na jednej z nich znalazłem doczepioną kartkę formatu A4 z ręcznie wpisaną informacją, że "biały królik Frank w tej chwili przebywa na wewnętrznym wybiegu". Poszedłem w kierunku, który wskazywała mi krzywo, jakby trzęsącą się ręką, narysowana strzałka. Gdy znalazłem się między budynkami, nagle ktoś narzucił mi worek na głowę, wciągnął przez jakieś drzwi i poprowadził krętymi schodami w dół...

Gdy wreszcie zdjęto mi z głowy worek, zobaczyłem że znajdujemy się w jakiejś piwnicy, której każdy metr kwadratowy pokryty był dokumentami, gazetami i segregatorami. Segregatory znajdowały się również na okalających ściany regałach, których półki uginały się pod ciężarem papieru. Wnętrze oświetlała tylko jedna, upiornie kołysząca się, łysa żarówka. Na środku pomieszczenia stało naprędce sklecone biurko ze sklejki. Na biurku stał komputer Commodore C-64 z kineskopowym monitorem o przekątnej ekranu 13 cali. Przy nim siedział zgarbiony chłopak w okularach grubych jak denko od butelki oficjalnej wódki "Mundialu", czyli Wódki Witalija Wyborowa.
- To jest Fox Murder - usłyszałem głos zza pleców. Za mną stała z kolei dziewczyna w podobnym wieku, o kruczoczarnych włosach.
- A ja jestem Wiedźma Blerowa - przedstawiła z kolei siebie - Oczywiście to nasze pseudonimy. Nigdy nie dowiesz się, jak nazywamy się naprawdę.
- Dlaczego właśnie Fox Murder? - zainteresowałem się ksywką chłopaka
- To jedna z tych spraw, które nigdy nie ujrzały światła dziennego - ożywił się młody - W okresie rządów Nikity Chruszczowa założono w Związku Radzieckim mnóstwo hodowli lisów. Lisy hodowano na futra, a przede wszystkim na ogony. Wszystko działo się bowiem w ramach akcji "Kity dla Nikity". Krzyżowano ze sobą lisy srebrne, rude, polarne... Ale po odejściu Chruszczowa, hodowle zaczęły obumierać. Nie dbano o klatki, lisy coraz częściej uciekały. Aż w końcu pewien lis biały nie tylko wydostał się z hodowli, ale jeszcze potem, już na wolności, skrzyżował się z krukiem. Z tego związku narodził się tylko jeden potomek, ale jaki! Wyglądał jak lis, ale był cały czarny, miał skrzydła i pazury jak szpony. No i umiał latać! Latający lis siał trwogę w sześciu obwodach. W 1983 roku, w wiosce Wulpesowo, zamordował czternastu żołnierzy Armii Czerwonej oraz sześciu mieszkańców, a co ciekawe byli to sami kanciarze i złodzieje. Przy każdym ciele zostawił wyryty w ziemi pazurem znak litery "Z". Potem już więcej go nie widziano. Podobno kilka lat później trafiono na jego ślady w Hiszpanii i Kalifornii...
- Ale do rzeczy! - przerwała opowieść Wiedźma Blerowa - Nie przyszedłeś tutaj słuchać o morderczych lisach...
- ... były też szalone jeże, pijane zające i zabójcze ryjówki - wtrącił Fox Murder
- Nie! Oczywiście, że nie! - przyznałem, po czym szczegółowo wyjaśniłem powód, dla którego szukam informacji o duchach, upiorach i nawiedzonych miejscach w Rosji. Wiedźma i Fox spojrzeli po sobie, po czym przyznali, że tego typu informacje są w Rosji od dawna tuszowane i zamiatane pod dywan. W oficjalnym obiegu próżno szukać takich doniesień. Na szczęście oboje, przy użyciu najnowocześniejszego sprzętu komputerowego, od kilku lat zbierają i badają takie zjawiska. Poprosiłem zatem o jakieś niezwykłe przykłady dla potrzeb mojego artykułu, dla polskich czytelników mojego bloga. Fox i Wiedźma zgodzili się od razu, wierząc, że im większy rozgłos, nawet poza granicami kraju, tym większy sens zyska ich praca. Dziewczyna zdjęła zaraz z regału czarny segregator, w teatralny sposób zdmuchnęła z niego około trzech kilogramów kurzu, otworzyła, po czym zaczęła czytać:
- Grupa studentów udała się na obóz w... Zaraz... Blad! - zaklęła Wiedźma Blerowa - Sorry, wzięłam amerykański segregator zamiast rosyjskiego...
Po chwili szukania mieliśmy już przed sobą właściwą teczkę. Wiedźma i jej partner rozłożyli archiwa na biurku i zerkając co chwilę na materiały, zaczęli opowiadać. Oto ich opowieść...

W centralnej Rosji, w regionie Mordowia, w pobliżu Sarańska, było sobie miasteczko Dwuszczytowo. Niczym nie wyróżniająca się osada, umieszczona pośród gęstych lasów, ciche miejsce, do którego prowadziła jedna zagubiona autostrada. Kilka kilometrów od granic miasta stał dom w głębi lasu. Kiedyś znajdował się w nim sierociniec. Potem przez wiele lat dom niszczał. Mimo to mieszkańcy Dwuszczytowa czuli tam jakąś obecność. Podobno nocami słychać było dziwne odgłosy. Raz jęki, innym razem płacz dziecka... Mawiano, że domu pilnują wilkołaki, że kręci się w pobliżu kobieta w czerni.... Nikt jednak nie zdecydował się tego zbadać. Pewnego dnia, jeden z mieszkańców miasteczka, dwudziestolatek Fiodor Krugerow, o którym mawiano, że ma szósty zmysł, postanowił przerwać zaklęty krąg milczenia i oszukać przeznaczenie. W piątek trzynastego wziął nóż, poszedł do lasu i ślad po nim zaginął. Dziwne zjawiska jednak wkrótce potem również ustały.

Tak minęło spokojnie niemal dwadzieścia lat. Wtedy w mieście zaczęło ponownie dziać się coś dziwnego. Mieszkańcy zaczęli być atakowani przez nieznane istoty. Mężczyzn napadał tajemniczy lokator kolektorów ściekowych - wciągał swoje ofiary przez kratki ściekowe i pożerał. Ludzie natychmiast nadali mu przydomek Hannibal Kolektor. Kobiety z Dwuszczytowa również nie mogły się czuć bezpiecznie. Im zagrażał bowiem nieuchwytny maniak seksualny, które zarażał je chorobami przenoszonymi drogą płciową. Ponieważ większość napadniętych zeznała, że zamaskowany złoczyńca, zwany Kubą Zatruwaczem, mówił z wyraźnym włoskim akcentem z okolic Florencji, sarańskie media relację z Dwuszczytowa zatytułowały: "Toskańska masakra kiłą weneryczną". Poza tym, w różnych miejscach miasta widywano potężnego jakby pająka, wspinającego się na ściany bloków z wielkiej płyty. Dzieci, które widziały go najczęściej, mówiły o nim: slender-czławiek.

Do walki z tymi incydentami wezwano najpotężniejsze siły, jakimi dysponowała Rosja. Z Moskwy przybył doborowy oddział znany jako Nieustraszeni Pogromcy Duchów, pod dowództwem Bila Marejowa i Denisa Ajkrojdowa. Z wyspy na Morzu Kaspijskim ściągnięto w trybie pilnym doktora Moro. Naukowiec akurat miał przerwę w swoich eksperymentach, jakie tam prowadził, skończył bowiem właśnie oswajać Zwierzo-ludzi i zamierzał odpocząć zanim zabierze się za Roślino-ludzi. Żaden z tych specjalistów nie dał jednak rady schwytać sprawców tajemniczych ataków w Dwuszczytowie. Mieszkańcy stracili już nadzieję, że uda się to powstrzymać i uznali, że nad miasteczkiem zawisł omen.

Był ostatni weekend listopada. Traf chciał, że właśnie wtedy do Dwuszczytowa przybył z Sankt Petersburga niejaki Michaił Majersow, hokeista klubu SKA Sankt Petersburg, a prywatnie daleki kuzyn zaginionego przed laty Fiodora Krugerowa. Chciał on odnaleźć jakiekolwiek znaki po dawno zapomnianym członku rodziny. Zatrzymał się w motelu przy ulicy Wiązów, który prowadziła babuszka Batesowa. Następnego dnia zrezygnował jednak z pokoju, twierdząc, że coś tam dybie na jego życie i prawdopodobnie jest to dybuk. Poza tym, i tak nie mógł się wyspać, bo w sąsiednim pokoju grymasiło dziecko Rosemary, piętro niżej rodzina z Medeiros urządziła sobie ucztę, a w apartamencie naprzeciw zatrzymał się afrykański wytwórca lalek, Zulus Czaka. Nie dość, że długo wieczorem hałasował dłutem, to jeszcze w nocy laleczka Czaki miała ożyć i z piskiem rzucić się na Majersowa. Uwagę babuszki Batesowej, że może to po prostu mysz zaplątała się w lalkę, hokeista skwitował grobową miną.

Majersow miał zamiar wynająć przewodnika i ruszyć w las, szukać śladów po zaginionym Fiodorze Krugerowie. Gdy jednak szedł główną ulicą Dwuszczytowa, nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Ponad wierzchołkami drzew błysnęło dziwne lśnienie, a chwilę potem nad miasto nadleciały przerażające ptaki. Za moment tajemnicza mgła osnuła wszystkie ulice, a z lasu wyszła armia tajemniczych postaci. Na jej czele, na pokracznym trzykołowym rowerze, jechał upiorny człowiek o bladej twarzy, czerwonych oczach i również czerwonych spiralach na policzkach.
- Dziksoł! - krzyknął ktoś na jego widok (mając pewnie na myśli słowo "dzikus"), a w tej samej chwili córka burmistrza, Annabelle, z przerażenia potknęła się i wpadła do studni.
Tymczasem za tajemniczym jeźdźcem maszerowała armia młodych ludzi o srebrnobiałych włosach i bezwzględnych obliczach. Każdy z nich trzymał w ręku kolbę kukurydzy.
- Inni! Obcy! Dzieci Kukurydzy! - wrzeszczeli mieszkańcy Dwuszczytowa na ten widok, przekonani, że oto nadeszła noc żywych trupów. Niektórzy przypomnieli sobie klątwę, jaką rzucił Fiodor Krugerow, który zanim wyruszył na swoją straceńczą wyprawę, odgrażał się, że jeśli nie wróci z lasu, a nikt nie udzieli mu pomocy, w Halloween 20 lat później miasteczko zamieni się w wioskę przeklętych. W Dwuszczytowie zapanowała psychoza, rozpętało się piekło. Ludzie tratowali się wzajemnie w ucieczce, chwytali za broń, siodłali konie i odpalali zaporożce. Sytuację pogarszał fakt, że ze studni wygramoliła się córka burmistrza. Gęsty szlam zlepił jej czarne włosy z przodu tak, że nie tylko nie mogła ich odgarnąć, ale też nie widziała nic przed sobą. Wściekła, chwyciła za sześciocalowy nóż i zaczęła nim ciąć na oślep. Ponieważ nie mogła polegać na wzroku, skupiła się na bodźcach słuchowych. Każdy, komu nagle zadzwoniła komórka, stawał się celem dziewczynki i natychmiast ginął.

Wszystko zakończyłoby się jeszcze krwawszą jatką, lecz w ostatniej chwili Michaił Majersow rozpoznał w tajemniczym przybyszu na rowerze swojego kuzyna - Fiodora Krugerowa. Niedługo potem ci mieszkańcy, którzy zostali przy życiu, mogli wysłuchać relacji cudownie odnalezionego Krugerowa.
"Błądziłem przez kilka dni po gęstwinach, aż wreszcie odnalazłem dom w głębi lasu. Przez kilka dni obserwowałem dom, aż w końcu wślizgnąłem się do środka. Wówczas wszystko stało się jasne. Dom był tak naprawdę miejscem uciech dla towarzyszy z Kremla, którzy więzili tam prostytutki i zabawiali się z nimi w święta państwowe. Stąd te jęki. Gdy czasem któraś z tych dziewczyn urodziła dziecko, wynoszono je za bramę i układano na specjalnym kamieniu, skąd najpóźniej po kilku godzinach znikało. Stąd ten płacz. Terenu posiadłości pilnowali słabo wyekwipowani agenci KGB. Od siedzenia na zimnych posadzkach dostali "wilka". Stąd te wilcze odgłosy "auuu!". A kobieta w czerni to opiekunka prostytutek, która cierpiała na somnambulizm i lunatykowała przy pełni księżyca...
Kiedyś zaczaiłem się przy tym kamieniu i zauważyłem, jak porzucone dziecko zabiera siwy starzec z długą brodą. Poszedłem za nim i dowiedziałem się, że dziadek nazywa się Mróz. Mieszka w pobliżu i wraz z babuszką Agafią opiekują się tymi niechcianymi niemowlakami. Dodał, że sprawia im to wielką radość, bo sami nie mają już żadnej rodziny, a ukochany jedyny wnuk odwiedza ich bardzo rzadko, ponieważ pracuje w Polsce, gdzie jest pisarzem i wydaje cztery książki rocznie, a bywa, że i sześć. Zapytałem, dlaczego nigdy nie sprzeciwił się temu procederowi, który ma miejsce w domu w głębi lasu. Powiedział, że oboje z babuszką są na to za słabi, muszą się opiekować porzuconymi dziećmi i uprawiać poletko kukurydzy. Dlatego postanowiłem działać. Pożyczyłem od dziadka Mroza psa Baskerville'ów i pewnego razu, pod osłoną nocy, napadłem na dom uciech. Nie zastałem jednak komunistów ani prostytutek. Zamiast nich rezydował tam teraz szalony naukowiec, doktor Iwan O.Frankowsk. W opuszczonym domu przetrzymywał on Spider-Mana, którego KGB porwało ze Stanów Zjednoczonych w akcji pod kryptonimem "Czerwony Pająk". Iwan O.Frankowsk za pomocą inżynierii genetycznej dosztukował mu gigantyczne odnóża, a planował jeszcze przeszczepić mu skrzydła synogarlicy i tak wyszukane monstrum sprzedać Armii, na potrzeby wojny w Zatoce Perskiej. Na szczęście pokrzyżowałem niecne plany szalonego naukowca. Wypuściłem Spider-Mana, który pomknął w kierunku Dwuszczytowa i pewnie nieraz go tam widziano... Ja tymczasem z pomocą psa Baskerville'ów pobiegłem w przeciwnym kierunku. Niestety, zabłądziłem, a pies mi uciekł. W nocy zrobiło się potwornie zimno, od mrozu zbladła mi skóra twarzy, a naczynia krwionośne poskręcały się i stąd te spirale na policzkach. Po kilku dniach znalazłem wrak MIG-a 29 i z części rozbitego samolotu zrobiłem sobie ten rowerek. Potem jechałem przez jakieś wyżyny, gdzie akurat robaczki świętojańskie miały okres godowy. W nocy świeciło się tak bardzo, że wydawało mi się, że wzgórza mają oczy. Wkrótce potem napadł mnie kruk i wydziobał mi moje własne oczy. Wreszcie, znalazł mnie dziadek Mróz. Przeszczepił mi gałki oczne od jakiegoś przygodnie pochwyconego komunisty. Dlatego takie czerwone, a jak je odpowiednio zmrużyć, to widać nawet Marksa i Engelsa. W dowód wdzięczności zamieszkałem z dziadkiem Mrozem. Przez wiele lat pomagałem im dbać o dzieci, uprawiać kukurydzę, brałem piłę i szedłem do lasu po drzewo. Aż wreszcie któregoś dnia doszły nas słuchy o kłopotach w Dwuszczytowie. Pomyślałem, że trzeba ruszyć wam na ratunek, oddać wam ostatnią przysługę. Zwołałem dzieci, które już wydoroślały, mówię im: bierzcie po kukurydzy, bo nic innego nie mamy, i idziemy pomóc mojemu miastu na do widzenia..."


W tym momencie opowieść Foxa Murdera i Wiedźmy Blerowej urwała się.
- Wciąż zbieramy materiał... - usprawiedliwiali się - Ale raczej na artykuł ci wystarczy to, co już wiesz?
- O tak! - zapewniłem, mówiąc że z tego będzie zatrważający tekst.
Nagle żarówka zamigotała, a dziwny powiew wiatru przemknął nam po stopach. Moi towarzysze rozejrzeli się niepewnie.
- Musisz już iść... - szepnęła Wiedźma Blerowa
- A jak będziesz pisał ten artykuł... - dodał Fox Murder - ... to kibicom jadącym do Rosji na "Mundial" przypomnij, że ani Kuba Zatruwacz, ani Hannibal Kolektor nigdy nie zostali złapani...

25.05.2018 (15:04 czasu moskiewskiego)

PS. Wszystkie wydarzenia, osoby i cytaty są fikcyjne. Ich podobieństwo do wydarzeń, osób i cytatów realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane. 

piątek, 18 maja 2018

ostry dyżur

Na piłkarskie Mistrzostwa Świata do Rosji przyjadą tysiące kibiców z całego świata. Jak w przypadku każdej imprezy masowej, aby zapewnić bezpieczeństwo takim rzeszom ludzi, niezbędna będzie sprawna, szybko reagująca i profesjonalna służba medyczna. Poziom opieki medycznej w Rosji nigdy nie był powodem do dumy dla tego kraju. Czy teraz, w przeddzień wydarzenia o globalnym zasięgu, coś się w tej kwestii zmieniło? Postanowiłem to sprawdzić.

W tym celu najpierw udałem się do siedziby rosyjskiego Ministerstwa Zdrowia i Choroby. W posępnym budynku przy Prospekcie Łomonosowa przyjął mnie Borys Pastewniak, wiceminister w tym resorcie. Umówiłem się na rozmowę właśnie z nim, ponieważ człowiek ten jest pomysłodawcą wdrożonej niedawno reformy systemu opieki zdrowotnej w Rosji. Poprosiłem go, aby przybliżył krótko założenia tej reformy.
- Cóż, cała koncepcja jest bardzo prosta - wyjaśnił minister Pastewniak - I opiera się na podziale wszystkich lekarzy funkcjonujących w ramach systemu na trzy główne kategorie. Jest więc po pierwsze Doktor Żywego, czyli coś jak u was, w Polszy, lekarz pierwszego kontaktu, rodzinny. Potem jest Doktor Ledwo Żywego, czyli wszelkiego rodzaju specjaliści, od okulistów po onkologów. Trzecią i ostatnią kategorię stanowi Doktor Martwego, czyli anatomopatolog. Jak pan widzi, cały system jest prosty i przejrzysty.
- Zgoda - przyznałem - Ale system to przecież nie wszystko. Nawet najlepiej przemyślany system nie uratuje ludzkiego życia, gdy nie ma w tym systemie dobrej klasy specjalistów.
- To prawda - potwierdził minister - Zaręczam jednak, że i pod tym względem wiele się w Rosji zmieniło przez ostatnie lata. Pracuje u nas wielu światowej klasy lekarzy, wybitnych specjalistów w swojej dziedzinie. Swoje kliniki mają u nas między innymi:
  • Doktor Hu - wybitny znawca medycyny chińskiej. Sędziwy człowiek, z niejednego woka ryż jadł. Niestety, również trochę dziwak. Rejestrować się do niego na wizytę można tylko i wyłącznie w specjalnej budce telefonicznej.
  • W okolicach Soczi działa Doktor z Alpejskiej Wioski, który leczy podagrę przy użyciu mleka od specjalnie hodowanej rasy fioletowych krów.
  • Z kolei w Kubrykowie Doktor Dziwnoljubow prowadzi klinikę dla emerytowanych wojskowych.
  • Niedaleko Jekaterynburga praktykę prowadzi Doktor Pepper, który leczy zaburzenia odżywiania.
  • W Sankt Petersburgu działa Doktor Queen, znakomity psychiatra, koncentruje się na leczeniu urojeń wielkościowych.
  • Natomiast w Sarańsku, stolicy regionu Mordowia, swoje centrum ma Chirurgia Szczękowa. Twórcą tej kliniki jest wybitny ortopeda-traumatolog, doktor Siergiej Szczękow.
  • W Rosji pracuje również Niemiec, doktor Erich Etker, który leczy cukrzycę typu piątego i szóstego, przy pomocy ultradźwięków.
  • Często gości u nas również świetny laryngolog z Tirany - Doktor Alban, którego domeną są zaburzenia słuchu.
  • Jest jeszcze emerytowany specjalista z Polski - Doktor Wilczur, niekwestionowany specjalista w leczeniu powikłań po wściekliźnie.
  • A na sam koniec oczywiście najwybitniejsza medyczna osobowość Rosji, najlepszy diagnosta na świecie - doktor Grigorij Domow.
Dowiedziałem się jeszcze od ministra, że jeśli chcę na własne oczy zobaczyć, jaki postęp dokonał się w Rosji w zakresie medycyny, powinienem osobiście udać się do jednej z wymienionych klinik. Borys Pastewniak zapewnił, że wystarczy jego jeden telefon i podpowiedział, że najlepszym wyborem będzie właśnie klinika, w której pracuje doktor Domow. Także dlatego, że znajduje się niedaleko, bo na przedmieściach Moskwy, w Plejnsborowie, przy ulicy Księcia Tona, zatem można tam dotrzeć taksówką w mniej niż pół godziny.

Nie zastanawiając się długo, poprosiłem ministra o telefon do tej właśnie kliniki. W międzyczasie zamówiłem sobie taksówkę. Oficjalne materiały "Mundialu" polecają tylko dwie korporacje, gdzie kierowcy mówią po angielsku: "Denirow i spółka" - z amerykańskim kapitałem, oraz "Ali Ekspres" - założoną przez obrotnego imigranta z Pakistanu. Nie lubię zapachu arabskich potraw, dlatego zadzwoniłem do Denirowa. Niestety, taksówkarz z irokezem, emerytowany wojskowy, mówił po angielsku na takim samym poziomie, na jakim prezydent USA Ronald Tramp mówi po polsku, dlatego z konwersacji niewiele wyszło. Rzuciłem więc tylko: "Prince Ton, Plejnsborów" i włączyłem sobie laptopa. To nie był jednak koniec niespodzianek. Taksówkarz uparł się, że po drodze musi koniecznie sprawdzić, co się dzieje z jakąś jego znajomą prostytutką, więc do kliniki doktora Domowa dotarłem spóźniony. Zagroziłem taksówkarzowi, że złożę oficjalną reklamację w korporacji, ale jego angielski ograniczył się tylko do riposty: "You talkin' to me?", więc dałem sobie spokój.

Budynek szpitala w Plejnsborowie był olbrzymi, ale bez trudu znalazłem gabinet doktora Domowa. Diagnosta czekał już wraz ze swoim zespołem lekarzy. Widząc moje spóźnienie, zakomunikował:
- Ha, widzę że u was nawet zegarki działają zgodnie z kalendarzem gregoriańskim.
- Taksówkarz... - zacząłem wyjaśniać, ale doktor natychmiast mi przerwał
- To taki żarcik ze strony prowadzącego - dodał z wyrazem twarzy godnym Bustera Keatona, po czym wskazał na siedzących przy okrągłym stoliku lekarzy - Oto mój zespół. Doktor Robiert Pościgow. Doktor Krys Gołąb. Doktor... eee... zapomniałem nazwiska, ale wszyscy mówimy na nią Trinadsatka. Jest jeszcze w naszym teamie rezydentka z Afryki, doktor Alicia Kamerun, ale w tej chwili walczy z Gorączką Zachodniego Nilu, więc nie ma jej tu z nami. A teraz do rzeczy. Nasz dzisiejszy przypadek. Pacjent Angielski.
- Brytyjczyk? - zainteresował się doktor Gołąb
- Jaki Brytyjczyk?! -  żachnął się Domow - Anatolij Angielski. Rosjanin z dziada pradziada! Objawy: rumień wędrujący pośladkowy, kaszel palacza, łokieć tenisisty, glukoza 180, temperatura 217 stopni Kelvina. Diagnozy! Słucham!
- Legionelloza - rzucił doktor Pościgow
- Nie, glukozamina w normie - zaprzeczyła Trinadsatka
- Ziarniniak Wegenera - powiedział doktor Gołąb
- Nie pasuje, pacjent jest na diecie Ketogenowa - pokręcił głową Pościgow
- Hashimoto? - rzuciła w przestrzeń pytanie Trinadsatka
- Nie, dziękuję, już dzisiaj jadłem - sarkastycznie odparł Domow - Ach, nie! Ty mówisz o chorobie. Myślałem, że to jakaś nowa japońska potrawa.
- Hashimoto nie pasuje, bo daje specyficzne reakcje w pierwszej dobie podawania kortykosteroidów - stwierdził Gołąb - Ale do tych wszystkich objawów pasuje ukąszenie przez motyla zorzynka rzeżuchowca.
- Anthocharis cardamines - zamyślił się Domow - Mogłoby być...
- Nie mogłoby, bo ten motyl żeruje wyłącznie w okresie od marca do kwietnia, na zachód od rzeki Bug - stanowczo podkreśliła Trinadsatka - Tymczasem, według wywiadu, nasz pacjent nie opuszczał w tym czasie Rosji. Jedyny raz w zachodniej Europie był znacznie później, piątego maja, gdy motyl ten już zdążył się przepoczwarzyć...
- Wsie lgut - westchnął doktor Domow, a widząc moje zdziwione spojrzenie przetłumaczył - Wszyscy kłamią. No nic... Pościgow i Gołąb - sprawdźcie mieszkanie pacjenta pod kątem toksyn. Trinadsatka - zajrzyj do Graya i przygotuj co tam może być przydatnego w kontekście naszego przypadku. Widzimy się popołudniu.

Lekarze wyszli, a doktor Domow rozglądał się po gabinecie, aż zwrócił się do mnie:
- Dziennikarzu, podaj mi Łajkodin.
- Słucham?
- Łajkodin, tę fiolkę co stoi za tobą na szafce. 
- Co to takiego? - spytałem, biorąc do ręki brązową fiolkę z napisem: "Recieptura: A.Spiryna"
- Środek przeciwbólowy. Bardzo silny. I niezastąpiony - wyjaśnił Domow wskazując laską na swoją nogę, na którą utykał.
- Nigdy o takim nie słyszałem - przyznałem, podając mu lek
- Nic dziwnego - potwierdził - Nie tylko receptura, ale nawet sam fakt istnienia tego środka jest ściśle tajny. Nie wiem czy pan o tym słyszał, ale pies Łajka w rzeczywistości przeżył podróż kosmiczną. Widział na orbicie dziwne pojazdy kosmiczne. Kuliste, w kształcie grzyba i cygara. Podobno te statki czymś go napromieniowały. Po powrocie na Ziemię pies umiał mówić w sześciu językach nowożytnych, oraz w trzech nieznanych nauce. Co więcej, zażądał żeby kupić mu bilet na Orient Ekspres w klasie pierwszej. Oczywiście, jak pan się domyśla, historia o psie jeżdżącym koleją i w dodatku mówiącym jak człowiek, nie mogła wyjść na światło dzienne. Łajkę zamknięto w tajnym laboratorium w kazamatach pod Kremlem razem z psem Pawłowa i psem Andaluzyjskim. Dowiedziały się o tym tylko dwie osoby postronne. Polak i Włoch, pisarze. Polak napisał o tym książkę dla dzieci, więc mu odpuszczono, ale Włoch poszedł na całość, chciał zawiadomić ONZ, USA i wszystkie służby świata. Więc zaraz GRU się nim zajęło. Otruli gościa podsuwając mu - jak to GRU - gołębia nafaszerowanego strychniną. Oni się tam nie patyczkują... No, w każdym razie, z sierści Łajki pozyskano jakąś substancję, z której profesor Anastazja Spiryna, ponoć nieślubna wnuczka samego Rasputina, zaczęła produkować ten painkiller. Dlatego Łajkodin. Łagodzi nie tylko wszelkie bóle, ale też leczy raka, ebolę i nosówkę.
- Niebywałe... - zdumiałem się
- I tak pan nie znajdzie na to żadnych dowodów, więc szkoda zachodu - machnął ręką doktor Domow - A teraz niech się pan rozejrzy po klinice, a ja się zdrzem... znaczy popracuję.

- Domow! - rozległ się głośny kobiecy krzyk, jeszcze zanim zdążyłem opuścić gabinet
- Gospodi... - jęknął doktor, po czym wyjaśnił - To jest doktor Eliza Kudova, z pochodzenia Czeszka, szefowa tej kliniki. Mówię na nią Kudova-Zdrój, bo widok jej dekoltu ma działanie prozdrowotne, niezależnie od wieku pacjenta. A jej tyłek potrafiłby obudzić umarłego!
- Domow, tu jesteś! - lekarka około czterdziestki wpadła do gabinetu - Pacjenci czekają!
- Ja już mam pacjenta - Domow nakreślił łuk laską - Mój team zbiera właśnie informacje w terenie. To wyjątkowo ciężki przypadek, dlatego nie mogę rozpraszać się teraz innymi chorymi.
- Ciężki to jest budżet na utrzymanie twojego zespołu - warknęła Kudova - I pamiętaj, że w każdej chwili mogę go poważnie okroić. Poza tym mamy najlepszą po tej stronie Kaukazu średnią diagnostyczną, 675 zdiagnozowanych przypadków dziennie i po moim trupie pozwolę aby ta średnia spadła.
- To jest szpital, o trupa tu nietrudno... - mruknął Domow
- Już, już! Do roboty! - ponagliła szefowa - Dziennikarz z Polski pójdzie z tobą, obejrzy proces diagnozowania, może jakiś artykuł napisze ciekawy, prawda? Na izbie przyjęć czekają już dziesiątki pacjentów. Twój przyjaciel, doktor Yakow Wilsonow już jest na miejscu, wprowadzi cię w sytuację.

Na izbie przyjęć zmieszczono dziesiątki łóżek, które w nierówno ustawionych rzędach zapełniały się pacjentami. Doktor Domow, pomagając sobie laską, przepychał się przez tłum, jednocześnie utyskując na doktor Kudovą i wychwalając gabaryty jej biustu. Tymczasem z głębi sali machał do nas blondyn w lekarskim kitlu...
- Jest i Wilsonow... - rzucił pod nosem doktor Domow i po raz kolejny rozgarnął laską rzesze pacjentów. Podeszliśmy do łóżka, przy którym stał kolega doktora Domowa.

[Wilsonow]: Wreszcie jesteście. Mamy mnóstwo pracy. Ten pacjent tutaj wciąż sarka i jest z wszystkiego niezadowolony.
[Domow]: To sarkoidoza. Następny!

[Wilsonow]: Kolejny pacjent. Kobieta, lat 43. Ma rybie oko.
[Domow]: Podać 5 miligramów kwasu rybonukleinowego. Do rana będzie zdrowa jak ryba.

[Wilsonow]: Mężczyzna, 55 lat, były dyskobol. Od tygodnia toczy go gorączka.
[Domow]: Toczy go gorączka? To przecież toczeń! Dalej.
[Pacjent]: Zaraz! Już pan idzie?! A gdzie wywiad pogłębiony? Badania? To ma być diagnoza?! To kpina! Ja tu płacę złotymi rublami za konsultacje.
[Domow]: No i co się pan tak gorączkuje? Jeszcze panu dysk wyskoczy... Ale racja, to jednak nie toczeń, to gorączka złota.. Następny!

[Wilsonow]: Chłopiec płci męskiej, lat 11. Cały czas powtarza tylko: "I see dead people".
[Domow]: To jest pacjent psychotyczny! Podrzućcie go do Szpitala Pod Kukułczym Gniazdem.

[Wilsonow]: Mężczyzna, lat 60. Wciąż wychwala aktualnego prezydenta Federacji Rosyjskiej.
[Domow]: Syndrom sztokholmski. Dalej!

[Wilsonow]: Kleryk, lat 24, prawdopodobnie mężczyzna. Twierdzi, że podczas pobytu w Australii został pogryziony przez krokodyla poniżej pasa.
[Domow]: Czy to był krokodyl różańcowy?
[Kleryk]: Z całą pewnością!
[Domow]: Co dwie godziny wlewy dożylne z 80-procentowego roztworu wody święconej. Rano będzie pan jak z krzyża zdjęty, ale potem pan wyzdrowieje.

[Wilsonow]: Ten tutaj rozbił się na motocyklu-ścigaczu. Już trzeci raz w tym miesiącu.
[Domow]: Zespół Kawasaki. Następny!

[Wilsonow]: Kobieta, lat 35. Ma permanentnie gęsią skórkę.
[Domow]: Ptasia grypa. Następny pacjent, szybko!

[Wilsonow]: Pisarz, Pablo Koalio de Zołza.
[Domow]: Nieuleczalne. Następny!

[Wilsonow]: Kobieta, lat 61. Rozsierdziła się...
[Domow]: Co?
[Wilsonow]: No... straciła osierdzie...
[Domow]: Jak pani mogła?! Pani jest bez serca!

[Wilsonow]: Mężczyzna, lat 46, sufler w Teatrze Bolszoj. Utrzymuje, że żona zdradza go z autobusem Arabów.
[Domow]: Zespół Otella, wersja motoryzacyjna. Następny!

[Wilsonow]: Ten pacjent ma podniebienie gotyckie.
[Domow]: Więc może śpiewać w katedrze. Dalej!

[Wilsonow]: Chyba wzywają cię na górę...
[Domow]: Całe szczęście! 12 zdiagnozowanych przypadków w 10 minut. Mój nowy rekord! Widział pan? - wyszczerzył się do mnie

W gabinecie na pierwszym piętrze czekali już doktor Pościgow i doktor Gołąb.
- Co znaleźliście? - rzucił Domow
- Niewiele - westchnął Gołąb - Dom jest czysty. Znaleźliśmy siedemnaście trucizn, trzy substancje radioaktywne oraz stwierdziliśmy obecność 95% pierwiastków z Tablicy Mendelejewa. Zabrakło tylko gadolinu, iterbu i koperniku.
- Czyli nie mamy nic... - machnął ręką Domow
- Jak to nic? - zdziwiłem się - Tyle toksycznych substancji to nic?
- Przyjacielu - rzekł Domow - U nas, w Rosji, to jest na porządku dziennym. Każdy ma w domu przynajmniej pół Tablicy Mendelejewa, a alkohol metylowy jest tu tak powszechny, że przestał być trujący. Po ulicach też lepiej nie chodzić z licznikiem Geigera, bo będzie on się zachowywał tak, jakbyś podłączył wibrator do linii wysokiego napięcia.

W tym momencie do gabinetu weszła doktor Trinadsatka. Ubrana tylko w lateksowe stringi, stanik i maseczkę. Na nogach miała buty na koturnach, sięgające kolan, a w dłoni czarny pejcz.
- A tobie co? - zdumiał się Pościgow
- No... miałam zajrzeć do Greya - zdziwiła się Trinadsatka - Przeczytałam całe w pół godziny, ale niewiele tam było przydatnego w sensie medycznym. Znalazłam tylko, że generalnie uważają spanking za lek na całe zło. No to przygotowałam się...
- Idiotko! - rzucił Domow - Kazałem Ci zajrzeć do "Gray's Anatomy", najlepszego na świecie podręcznika anatomii, a nie do "50 twarzy Greya"
- Aha... No to ja tego... Się przebiorę...
- Nie - powiedział Domow - Pójdziesz pobrać naszemu pacjentowi cztery litry krwi. Jak będziesz w tym stroju, to nie będzie musiał tej gruszki ściskać, serce mu samo wypompuje. A my tymczasem...

Dźwięk pagera przerwał doktorowi. Lekarz spojrzał na wyświetlacz, po czym powiedział tylko, że pacjent miał zapaść i wiozą go właśnie na intensywną terapię. Następnie chwycił słuchawkę telefonu wewnętrznego i wykręcił trzycyfrowy numer.
- Halo, reanimacja? Tu doktor Domow. Czy pacjent Angielski jeszcze żyje?
- Jeszcze nie - padła odpowiedź
- Rozumiem. Informujcie mnie bez zwłoki jeśli będą zwłoki.

A potem doktor Domow odwrócił się do nas i z poważnym wyrazem twarzy oznajmił, że mamy tylko kilka minut, aby coś wymyślić.
- To niemożliwe - machnął ręką zrezygnowany Pościgow - Próbowaliśmy już wszystkiego.
- No dalej, ludzie! - krzyknął Domow - Dajcie mi cokolwiek!
- Zespół Cushinga.
- Autoagresja.
- Zakażenie paciorkowcem.
- Nie, nie, nie, nic nie pasuje - kręcił głową Domow, po czym jego wzrok zatrzymał się na mnie - Chyba, że... Zaraz, zaraz! Kto robił wywiad?
- Ja - powiedział Gołąb
- Pacjent mówił, że kiedy był ostatnio w zachodniej Europie?
- Piątego maja, czy jakoś tak - doktor Gołąb wertował notatki - Ale co to ma do rzeczy...?
- Pacjent miał przy łóżku katolicką Biblię - gorączkowo mówił Domow, przewracając kartki w kalendarzu - Pacjent jest katolikiem i używa kalendarza gregoriańskiego. My używamy juliańskiego! Piąty maja w gregoriańskim to w juliańskim jest 22.kwietnia! Pacjent był na Zachodzie wtedy, gdy motyl zorzynek rzeżuchowiec jeszcze żerował, więc mógł go ugryźć. Nie wpadłbym na to, gdyby nie nasz dziennikarz z Polski! Objawy pasują! Gdy przywrócą Angielskiemu akcję serca, podajcie mu sterydy, anaboliki i koks. Pojutrze wyjdzie stąd o własnych siłach.

Lekarze wyszli z gabinetu, aby wykonać polecenia. Doktor Domow usłyszał na korytarzu odgłos obcasów doktor Kudovej i schował się pod biurko. A ja opuściłem klinikę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Nie tylko pomogłem wyleczyć pacjenta Angielskiego, ale też zyskałem pewność, że rosyjska służba zdrowia stoi teraz na światowym poziomie. A w razie czego, zawsze pod ręką jest Łajkodin.

18.05.2018 (02:02 czasu moskiewskiego)
 
Ten odcinek dedykuję Kasi S. - najwierniejszej wielbicielce "Doktora House'a" - za miliony godzin, które przegadaliśmy nie tylko o tym serialu.
P.