Korespondencja zaoczna z Rosji

piątek, 4 stycznia 2019

w tajnej służbie jej królewskiej kości

Niepokojące wieści dochodzą ostatnio zza wschodniej granicy. Podobno Rosja, rękami prezydenta Władimira Władimirowicza, przymierza się do aneksji kolejnego państwa. Tym razem chodzi o Białoruś, a całość ma się odbyć w znacznie bardziej pokojowy sposób niż to miało miejsce w przypadku Krymu. Państwo Aleksandra Łukaszenki jest już bowiem związane ze swoim potężnym sąsiadem poprzez osobliwy związek polityczno-gospodarczy pod nazwą ZBiR (Związek Białorusi i Rosji). Czy jest to jednak zaledwie początek ekspansji Rosji kolejne terytoria w regionie? Będąc na miejscu, czyli w Moskwie, postanowiłem to sprawdzić.

Tajni agenci, służby specjalne i komórki wywiadowcze inwigilują współcześnie każde państwo, każdy rząd i każdą władzę polityczną. Nie inaczej musi być w Rosji. Nie tylko rosyjscy agenci są bowiem rozsiani po całym świecie, ale też z całą pewnością agenci obcych wywiadów są poutykani w strukturach zbliżonych do Kremla. Pozostało mi jedynie namierzyć któregoś z nich, aby - metodą handlu wymiennego i wzajemnych przysług - uzyskać więcej interesujących mnie informacji.

Zacząłem od znajomego dziennikarza koncernu medialnego Axel Springer Spaniel. W zamian za dwa litry wódki Stolicznaja otrzymałem od niego kontakt do osoby zbliżonej do wywiadu duńskiego. Od tej osoby, w zamian za egzemplarz książki "Na progu sklepy Biedry usiadłem i płakałem" podpisany przez autora, czyli Pablo Koalio de Zołzę, uzyskałem kontakt do osoby zbliżonej do wywiadu Burkina Faso. Od tej osoby, w zamian za dwa litry grzanej whisky z lodem, uzyskałem kontakt do osoby zbliżonej do wywiadu eskimoskiego. Wreszcie, od tej osoby, w zamian za przepis na stek wieprzowy z mięsa mielonego, uzyskałem kontakt do tajnego oficera wywiadu brytyjskiego czyli MI6.

Negocjacje z brytyjskim oficerem, który przedstawił mi się jako Tom Cruz, nie były już tak łatwe. Facet odmawiał każdej łapówki - od kilograma herbaty "Sekundka", przez jedyną istniejącą cyfrową fotografię Królowej Wiktorii, aż po długopis z naniesionym planem londyńskiego metra w skali 1:1. Skapitulował dopiero, gdy zaoferowałem mu rękopis książki Davida Igrecke pt. "Ludzka maso, powstań z polan", w której pisarz jasno dowodzi, że brytyjska premier Theresa May pochodzi w prostej linii od ostatniego władcy starożytnego plemienia Majów i natychmiast po Brexicie zamierza przyłączyć Wielką Brytanię do Gwatemali.

W ten sposób otrzymałem bezcenny kontakt do brytyjskiego agenta, który od lat działa w konspiracji na Kremlu inwigilując władze rosyjskie. Oczywiście nie poznałem jego nazwiska, a jedynie kryptonim (Doktor Yes), oraz numer telefonu na smartfon jednorazowy, który natychmiast po zakończonym połączeniu sam się anihiluje. Teraz pozostało już tylko czekać na spotkanie.

Z Doktorem Yes umówiłem się w rosyjskim barze Kasyno Rogale, który w menu posiada tylko trzy pozycje: herbata z samowaru, bagietka Czosnkowa oraz ośmiorniczka. Można tam również oddać się hazardowi, przy którym słynna rosyjska ruletka to zabawa dla przedszkolaków. Kasyno Rogale oferuje bowiem grę w siedmiorękiego bandytę (urządzenie produkcji indyjskiej firmy Kali Incorporated, w razie przegranej odcina graczowi głowę nożem kukri), oraz możliwość typowania wyników III ligi hokeja na lodzie w Tadżykistanie.

Punktualnie o umówionej godzinie, do baru wślizgnął się wysoki osobnik, w długim czarnym płaszczu i ciemnych okularach, który konspiracyjnym szeptem poinformował barmana, że podąża za białym królikiem. Barman mruknął tylko, że Swietłana czeka na zapleczu i wrócił do mieszania samogonu z rumem w butelce z napisem "Koniak trzeciego gatunku". Tymczasem przy stoliku obok mnie usiadł człowiek przypominający wyglądem Davida Sucheta w roli Herkulesa Poirot.
- Yes? - zapytałem
- No - odpowiedział
- Oh, no! - zmartwiłem się
- No? - zdziwił się
- Yes - potwierdziłem
- Oh, yes! - przytaknął

W ten sposób uzyskałem pewność, że to jest człowiek, którego szukałem. Ale należało jeszcze to potwierdzić tajnym hasłem. Wyjąłem z kieszeni gumę do żucia i podałem mu, mówiąc:
- Żuj i pozwól umrzeć.
- Żuje się tylko dwa razy - odpowiedział Doktor Yes, a potem przekazał mi informacje, na które czekałem.

Według danych zebranych przez Doktora Yes, cała sprawa związana z rzekomą aneksją Białorusi przez Rosję jest jednym wielkim blefem. W rzeczywistości jest to tylko elementem wielkiej transakcji wiązanej w regionie, której szczegóły są jeszcze dopinane, jak spodnie biodrówki w rozmiarze 31 na japońskim mistrzu sumo. Na mocy tego porozumienia, Rosja odda Polsce obwód kaliningradzki, Polska odda Ukrainie Przemyśl, Ukraina Białorusi Czarnobyl, a Białoruś Mołdawii kij hokejowy Aleksandra Łukaszenki z autografem. Wówczas Mołdawia otworzy na Słowacji rafinerię oleju do transformatorów wielofazowych, Słowacja dostarczy Polsce dzieła zebrane Słowackiego czytane z podziałem na role, a wtedy Polska wydeleguje do Kijowa czterdzieści wagonów musztardy krymskiej oraz dwadzieścia wagonów musztardy sarepskiej, co ma zrekompensować Ukrainie utratę Krymu, a jednocześnie zaostrzyć stosunki wewnętrzne w tym państwie, co jest na rękę Rosji właśnie.


Doktor Yes nie potrafił powiedzieć nic więcej, ale obiecał podać mi kontakt do agenta izraelskiego, który ma być jeszcze bliżej najwyższych kręgów Kremla. Gdy żegnaliśmy się przed Kasyno Rogale, wcisnął mi w dłoń świstek papieru z napisanym odręcznie jednym słowem "GoldenEi" i ciągiem cyfr "666 36 36". Po czterech godzinach główkowania w hotelu, domyśliłem się, że ten ciąg cyfr musi być numerem telefonu. Czym prędzej wykręciłem ten numer i usłyszałem damski głos:
- Good Tag. How can I hilfe?
- Eee... - zdziwiłem się na tę osobliwą mieszaninę językową - GoldenEi?
- I don't verstehe - odrzekła kobieta - Tell me das Nummer.
- Sechs sechs sechs, three sechs, three sechs - podałem
- Sex sex sex, free sex, free sex - powtórzyła moja rozmówczyni, a potem dodała - Put in, put in, put in...
Natychmiast odłożyłem słuchawkę, bo przestraszyłem się, że dodzwoniłem się na linię numer 1 na Kremlu, bo w ostatnich słowach mogło chodzić tylko o jedną osobę. A jeśli tak, to już po mnie...

Następnego dnia rano, na progu mojego pokoju hotelowego nie czekali jednak agenci KGB, ale szara koperta. Otworzyłem ją, a w środku ponownie znalazłem kartkę z jednym tylko słowem: "MAUSOLEUM". Czym prędzej udałem się na Plac Czerwony i czekałem na dalszy rozwój wypadków przy mauzoleum Lenina. Po czterech godzinach stania na czternastostopniowym mrozie podeszła do mnie kobieta ubrana nadzwyczaj kuso jak na panującą temperaturę.
- Free sex, free sex? - zapytała
- Nie, spasiba, ja... eee... czekam na kogoś - dodałem po polsku
- GoldenEi? - spytała ponownie
- Da! - krzyknąłem - Znaczy... tak, ja, GoldenEi!
- To dobrze - kobieta rozejrzała się dookoła, po czym przedstawiła się - Hajfa Tahini-Babaganusz, oficer Mossadu - Chodź ze mną...

Hajfa poprowadziła mnie wąskimi uliczkami rosyjskiej stolicy aż do ciemnego zaułka, gdzie mieścił się sklep z zakurzoną markizą, zaklejonymi oknami i drewnianym szyldem z napisem: "MAUS OLEUM".
- Zaszło nieporozumienie - poinformowała mnie Tahini-Babaganusz, gdy zatrzymaliśmy się przed wejściem - Na kartce, którą podrzuciliśmy ci do hotelu, słowo "mausoleum" nie oznaczało mauzoleum Lenina, tylko ten sklep - wskazała na szyld - Jedyny w Rosji sklep, w którym można kupić olej z wątroby myszy i myszarki, cudowne panaceum na wszelkie choroby, zwłaszcza na ziarnicę złośliwą.
- Ach tak... - zdziwiłem się
- Ten sklep jest również komórką kontaktową Mossadu w Moskwie. Na zapleczu czeka na ciebie nasz szef. GoldenEi. Człowiek ze złotym okiem, złotym palcem, złotym pistoletem i złotym czymś jeszcze, o czym nie wypada mówić publicznie przed godziną dwudziestą trzecią czasu moskiewskiego. Jesteś gotowy?
- Tak - potwierdziłem
- To dobrze. A teraz uważaj, bo to jest tylko dla twoich oczu - powiedziała, po czym rozsunęła poły płaszcza.
Spodziewaliście się pewnie czegoś innego, ale na szyi agentki Hajfy wisiała karta magnetyczna, połyskująca w mdłym świetle latarni ulicznej.
- To jest bioniczna karta magnetyczna, która aktywuje się jednorazowo po zetknięciu z liniami papilarnymi - wyjaśniła Tahini-Babaganusz - Dlatego nie mogę ci jej podać, musisz sam ją wziąć do ręki. Użyjesz jej do wejścia na zaplecze sklepu, gdzie czeka GoldenEi. Zaraz potem karta samoistnie się zdematerializuje. Powodzenia!

Stosując instrukcje agentki dostałem się na zaplecze "Maus Oleum". Tam, pomiędzy regałami pełnymi zakurzonych glinianych buteleczek, czekał na mnie człowiek, którego twarzy nie mogłem dostrzec w panującym półmroku. Widziałem tylko jego połyskujące złote oko.
- Podejdź do mnie - przywołał mnie złotym palcem
Wykonałem polecenie zanim agent zdążył wykorzystać pozostałe elementy swojego złotego wyposażenia.
- A teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać - powiedział stanowczo i zaczął mówić

Przez następny kwadrans uzyskałem informacje na temat najpilniej strzeżonych rosyjskich tajemnic. Zwłaszcza jednej z nich. Dowiedziałem się, że GRU to wcale nie jest Główny Zarząd Wywiadowczy Rosji. Owszem, oficjalnie instytucja zajmuje się wywiadem, ale w rzeczywistości jest to tylko przykrywka dla prawdziwego celu działalności GRU. A tym prawdziwym celem jest hodowla bardzo wysoko wyspecjalizowanych gołębi militarno-wywiadowczych. Według informacji, które zgromadził Mossad, GRU posiada w tej chwili armię około 200 skrajnie niebezpiecznych gołębi, z których każdy wart jest około 10 milionów rubli.

Gołębie GRU nie są zwykłymi gołębiami. To produkty inżynierii genetycznej oraz najnowocześniejszej technologii wojskowej i informatycznej. Każdy z nich ma wszczepiony do mózgu moduł komputerowy, sterowany szesnastordzeniowym procesorem Intel Pigeon 5. Moduł ten obsługuje pamięć operacyjną o pojemności 8 terabajtów. Specjalny chip ma możliwość łączyć się ze wszystkimi satelitami wojskowymi Rosji, a także ze stacją orbitalną MIR. Gołąb jest również wyposażony w najnowocześniejsze soczewki marki Carl Zeiss Taube Zoom, o gigantycznej ogniskowej i niespotykanym przybliżeniu. Dzięki temu gołąb, siedząc na gałęzi w Sankt Petersburgu, jest w stanie przeczytać gazetę, którą trzyma facet siedzący na kiblu w Nowym Jorku.

Gołąb GRU jest produktem specjalistycznych manipulacji genetycznych, dlatego w przeciwieństwie do zwykłych przedstawicieli swojego gatunku, posiada zęby, i to tak silne, że przegryzają stal. Jego dziób jest w stanie przepiłować każdy diament. Z kolei jego olbrzymie skrzydła (będące efektem krzyżowania z bocianem) pozwalają mu przelecieć dystans z Moskwy do Władywostoku w trzy godziny, a jeśli wykorzystuje korytarz powietrzny wytworzony przez pociąg Kolei Transsyberyjskiej, to nawet w dwie i pół. Oddech tych gołębi jest bardziej śmiercionośny niż napalm, a ślina posiada właściwości zbliżone do ciekłego azotu. Wreszcie, gołąb GRU jest karmiony specjalną mieszanką sorga, prosa i wody królewskiej, dzięki czemu jego odchody mają odczyn zbliżony do stężenia kwasu siarkowego i mogą kruszyć beton, roztapiać mosiądz i platynę, oraz zamieniać złoto w wódkę, a wodę w smołę.

Gołębie GRU są od lat wykorzystywane przez Rosję w różnorakich operacjach wojskowych. Brały udział w inwazji na Afganistan, Syrię i Dagestan. Istotnie przyczyniły się do błyskawicznej aneksji Krymu, zatruwając wody przybrzeżne Krymu w właściwy gołębiom sposób, aż Morze Czarne nabrało barwy, która uzasadnia jego historyczną nazwę. Gołębie GRU doprowadziły również do katastrofy polskiego samolotu prezydenckiego w okolicach Smoleńska, niemal dekadę temu. Według informacji, na które wpadł były polski minister obrony narodowej (który potem został zastraszony i musiał ustąpić ze stanowiska), to właśnie gołębie GRU, ukryte w okolicznych lasach, uszkodziły poszycie Tupolewa, prowadząc do gwałtownej dekompresji na krótko przed lądowaniem. Słyszalne na nagraniach wybuchy, były w rzeczywistości okrzykami godowymi gołębi, których płuca o pojemności sześciuset litrów są w stanie wzmocnić dźwięk do głośności dwustu decybeli.

Na zakończenie, GoldenEi powiedział mi jeszcze, że są na Kremlu tajemnice, których nie zna nawet on, ale istnieją ludzie z wywiadu amerykańskiego, którzy mogą mi je przekazać.
- Jak ich znajdę? - zapytałem
- Oni znajdą ciebie - powiedział tylko GoldenEi, po czym wyprowadził mnie ze sklepu tylnym wyjściem - Już wszystko wiedzą. Śmieć nadejdzie jutro.

Wkrótce przekonałem się, że miał rację. Następnego dnia, tuż przed skrzyżowaniem prospektu Moskwicza z prospektem Łomonosowa, drogę zajechała mi czarna śmieciarka. W mgnieniu oka ktoś wciągnął mnie do środka, gdzie było ciemno, ale mimo to zarzucono mi na głowę papierową torbę z Happy Meal. Po około kwadransie jazdy, wyrzucono mnie z auta na jakichś peryferiach. W oddali majaczyła ciemna linia lasu, nigdzie wokół nie było widać śladów żadnej cywilizacji. Obok mnie wyrósł nagle wysoki człowiek w garniturze i kominiarce i na głowie.
- I'm Johnny American, najwyżej postawiony amerykański agent na Kremlu - przedstawił się - Powiem ci, co tylko chcesz wiedzieć, ale musisz mi dać słowo, że przestaniesz dalej drążyć.
- Dobrze, przestanę - obiecałem - Jeśli powiesz mi, jaki jest największy sekret Władimira Władimirowicza. Jakaś tajna broń? Metro pod Kremlem? Bursztynowa Komnata?
- Władimir Władimirowicz nie żyje - powiedział spokojnie Johnny American
- Co????
- Prezydent Rosji zmarł na zawał serca 18.lutego 2014 roku - kontynuował agent - W tym dniu reprezentacja Rosji w hokeju na lodzie przegrała w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich w Soczi z Finlandią 1-3 i odpadła z walki o medale. Całe igrzyska były oczkiem w głowie Prezydenta, wydał na nie ponad 50 miliardów dolarów, ale turniej hokejowy był wisienką na torcie. Rosjanie po prostu musieli zdobyć złoty medal. Tymczasem już w ćwierćfinale Finowie ich rozbili i Rosja straciła szanse na miejsce na podium. Serce Władimira Władimirowicza tego nie wytrzymało... 
- To niemożliwe - wyszeptałem
- Ale to prawda. Wie o tym dosłownie kilkanaście osób na świecie. Nawet prezydent USA nie ma o tym pojęcia.
- Więc kto w takim razie rządzi Rosją? Sobowtór?
- Nie - zaprzeczył agent - Rosją rządzi jakiś tajemniczy człowiek, podobno genialny szachista. Nikt nigdy nie widział go na żywo. Kontaktuje się z rządem i gabinetem poprzez telekonferencje i ma wtedy maskę na twarzy, a jego głos jest modulowany przez syntezator mowy. Natomiast oficjalnie wszędzie pokazywany jest sobowtór Władimira Władimirowicza.
- Jeden? Czy jest ich więcej? - drążyłem
- Jest ich mnóstwo - przyznał Johnny - Ja wiem o istnieniu dwudziestu ośmiu, ale z pewnością jest ich dużo więcej. Na każdą okazję wystawiany jest inny. Jeden sobowtór świetnie pływa, drugi świetnie jeździ konno, trzeci płynnie mówi po niemiecku, czwarty po angielsku, piąty ma imponującą muskulaturę, szósty genialnie gra na fortepianie i tak dalej. Właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby były ich setki... To jest w każdym razie tajemnica tego, skąd prezydent Rosji jest tak nadludzko zdolny w tak wielu dziedzinach.

Po usłyszeniu tak niesamowitych informacji, aż zakręciło mi się w głowie. Zaraz jednak okazało się, że to nie od nadmiaru sensacji, ale od igły strzykawki, przez którą Johnny American wstrzyknął mi w szyję jakąś substancję. Ostatnimi słowami, jakie od niego usłyszałem było: "Pamiętaj - diamenty są wietrzne".

Obudziłem się w łóżku, w swoim pokoju hotelowym. Byłem pewny, że to wszystko nie było snem. Wkrótce uzyskałem potwierdzenie moich przeczuć. Na lustrze przyklejona była widokówka z pejzażem Kremla, narysowanym diamentem i odręcznym napisem: "Pozdrowienia z Moskwy!".

4.01.2019 (21:44 czasu moskiewskiego)

PS. Wszystkie wydarzenia, osoby i cytaty są fikcyjne. Ich podobieństwo do wydarzeń, osób i cytatów realnych jest zamierzone, a wręcz pożądane.